Recepta na szczęście

  • Wydrukuj
  • Email
  • Recepta na szczęście. Siedzi na krześle obitym brązową skórką, niezbyt ładnym. Ma zegarek na ręce. Czarny pasek i biała okrągła tarcza, na której wskazówki pokazują godzinę dwunastą. Ubrany na czarno. Czarne buty, czarne spodnie, czarna koszula, czarna laska. Biała koloratka. Białe włosy i białe brwi. Cztery czarne guziki na rękawie marynarki. Na stoliku zielony obrus, na nim dzbanek z wodą i czterema plastrami cytryny. Dwie szklanki. Cztery kwiatki o słowiańskim wzorze na flakonie, do którego ktoś włożył gałązki bzu. Pięćdziesiąt lat w dziennikarstwie, w zakonie trochę dłużej. Mówi, że język i sposób myślenia zawdzięcza połączeniu kapłaństwa z możliwością pracy w redakcji. I że jedno bardzo dopełnia drugie. Jak wspomina, „Tygodnik Powszechny” był centrum przyciągającym różnych ludzi. Ciekawych. Mądrych. Wspaniałych. Adam Boniecki zajmował się reportażami i społeczną publicystyką. Później został naczelnym. Nie był tylko księdzem – dziennikarzem, angażował się w duszpasterstwo akademickie. Dwadzieścia lat takiego życia wszczepiło w niego, jak mówi, chęci by cokolwiek robić i być też normalnym księdzem. Spotkanie na auli ma trwać dwie godziny. 13 maj, godzina 12, świeci słońce. Młodzież zaczyna zadawać pytania. Padają różne. Mądre i mniej mądre. Skupiam się i wychwytuję odpowiedzi. Skąd powołanie? Mówi, że motywacje do wyboru takiej drogi są strasznie naiwne i kiepskie. Szczególnie i zawsze te pierwsze. One nie wystarczają na całe życie. Że powołanie to coś, co odkrywa się ciągle i ciągle koryguje. Jest czas powojenny. Polska to miejsce stalinowskiej propagandy, w szkołach trzeba śpiewać „Między nami słowo Stalina, a jego wola pośród nas”. Młody Adam Boniecki nie chce zmarnować życia na bezsensownym zarabianiu i gromadzeniu pieniędzy. Żeby pozostać sobą szuka drogi. Ta droga pokazuje mu się w postaci kościoła. To jest moment decyzji. Na Moście Poniatowskiego w Warszawie. Wtedy wie już jak żyć. Wycofuje papiery z uniwersytetu. Chce zostać księdzem. Gdzie chce ksiądz pojechać? Gdy pada pytanie, przeczuwa się Amerykę Południową, może Azję. A słyszy się Kudowę – Zdrój i stwierdzenie „lubię powracać do miejsc, które znam”. Słyszy się pytania o politykę, o Bartoszewskiego, o Wojtyłę, o szczęście, miłość i zwątpienie. Te kolejne pytania padają, a odpowiedzi zawsze się znajdują, takie, które są wyczerpujące, takie, które się nie kończą. Spodobały mi się słowa o zwątpieniu, o Władysławie Bartoszewskim i recepta na szczęście. O Bartoszewskim: Miło było z nim obcować. Był ciekawy, fascynujący. To był ciągle żywy człowiek i naprawdę robił to, co go pasjonowało, to o co walczył. On nie grał. Jak krzyczał, to było to autentyczne. Nie histeryczne, nie demagogiczne. Poza tym miało się wrażenie, że on zawsze będzie żył. Z tą śmiercią… Nie bardzo mu to wyszło. Powinien tu być. To jeden z tych ludzi, których brakuje – nie do zastąpienia. Takich ludzi dziś nie produkują w ogóle. O zwątpieniu: W człowieku współistnieją wiara i zwątpienie. Zwątpieniu trzeba się przyjrzeć, bo czasami okazuje się drogą do oczyszczenia wiary. Św. Tomasz autentycznie nie wierzył, ale został, a Jezus się do niego specjalnie pofatygował. Recepta na szczęście: Jakiego szczęścia człowiek pragnie? Warto sobie sprecyzować, że niektóre rzeczy nie wypełnią tego pragnienia. Szczęście, to być człowiekiem, który może spokojnie patrzeć w przeszłość ze świadomością, że nie zrobił nikomu żadnej krzywdy. Wypadałoby powiedzieć, że miłość to szczęście. Ale za dużo rzeczy bierzemy za miłość. To musi być coś, co jest trwałe. Nie ma takiego szczęścia na trzy dni czy na dwa tygodnie czy na miesiąc wakacji, bo to, to nie jest szczęście tylko fajne wakacje. Potrzebujemy tego, by ktoś przyjął naszą miłość i z ufnością nam zawierzył swoją. Ale nie ma recepty na to, by człowiek przeszedł życie bez cierpienia. Ty też człowieku przejdziesz swoją drogę krzyżową. Gdy wybiła druga dostał bukiet kwiatów i obrazek z Jarosławiem. Podpisywał książki, pozował do zdjęć. Adam Boniecki wrócił do siebie, do Warszawy, ale zostawił kiełkujące ziarenka w głowach wielu. Gdy pewne ścieżki już raz się zejdą, to następne spotkanie jest tylko kwestią czasu. Tego tykającego cicho zegarka z białą tarczą na czarnym pasku. A konwaliami pachnie teraz w całym pokoju. W.M.

Siedzi na krześle obitym brązową skórką, niezbyt ładnym. Ma zegarek na ręce. Czarny pasek i biała okrągła tarcza, na której wskazówki pokazują godzinę dwunastą. Ubrany na czarno. Czarne buty, czarne spodnie, czarna koszula, czarna laska. Biała koloratka. Białe włosy i białe brwi. Cztery czarne guziki na rękawie marynarki. Na stoliku zielony obrus, na nim dzbanek z wodą i czterema plastrami cytryny. Dwie szklanki. Cztery kwiatki o słowiańskim wzorze na flakonie, do którego ktoś włożył gałązki bzu.

Pięćdziesiąt lat w dziennikarstwie, w zakonie trochę dłużej. Mówi, że język i sposób myślenia zawdzięcza połączeniu kapłaństwa z możliwością pracy w redakcji. I że jedno bardzo dopełnia drugie. Jak wspomina, „Tygodnik Powszechny” był centrum przyciągającym różnych ludzi. Ciekawych. Mądrych. Wspaniałych. Adam Boniecki zajmował się reportażami i społeczną publicystyką. Później został naczelnym. Nie był tylko księdzem – dziennikarzem, angażował się w duszpasterstwo akademickie. Dwadzieścia lat takiego życia wszczepiło w niego, jak mówi, chęci by cokolwiek robić i być też normalnym księdzem.

Spotkanie na auli ma trwać dwie godziny. 13 maj, godzina 12, świeci słońce. Młodzież zaczyna zadawać pytania.

Padają różne. Mądre i mniej mądre. Skupiam się i wychwytuję odpowiedzi.

Skąd powołanie?

Mówi, że motywacje do wyboru takiej drogi są strasznie naiwne i kiepskie. Szczególnie i zawsze te pierwsze. One nie wystarczają na całe życie. Że powołanie to coś, co odkrywa się ciągle i ciągle koryguje.

Jest czas powojenny. Polska to miejsce stalinowskiej propagandy, w szkołach trzeba śpiewać „Między nami słowo Stalina, a jego wola pośród nas”. Młody Adam Boniecki nie chce zmarnować życia na bezsensownym zarabianiu i gromadzeniu pieniędzy. Żeby pozostać sobą szuka drogi. Ta droga pokazuje mu się w postaci kościoła. To jest moment decyzji. Na Moście Poniatowskiego w Warszawie. Wtedy wie już jak żyć. Wycofuje papiery z uniwersytetu. Chce zostać księdzem.

Gdzie chce ksiądz pojechać?

Gdy pada pytanie, przeczuwa się Amerykę Południową, może Azję. A słyszy się Kudowę – Zdrój i stwierdzenie „lubię powracać do miejsc, które znam”.

Słyszy się pytania o politykę, o Bartoszewskiego, o Wojtyłę, o szczęście, miłość i zwątpienie. Te kolejne pytania padają, a odpowiedzi zawsze się znajdują, takie, które są wyczerpujące, takie, które się nie kończą.

Spodobały mi się słowa o zwątpieniu, o Władysławie Bartoszewskim i recepta na szczęście.

O Bartoszewskim: Miło było z nim obcować. Był ciekawy, fascynujący. To był ciągle żywy człowiek i naprawdę robił to, co go pasjonowało, to o co walczył. On nie grał. Jak krzyczał, to było to autentyczne. Nie histeryczne, nie demagogiczne. Poza tym miało się wrażenie, że on zawsze będzie żył. Z tą śmiercią… Nie bardzo mu to wyszło. Powinien tu być. To jeden z tych ludzi, których brakuje – nie do zastąpienia. Takich ludzi dziś nie produkują w ogóle.

O zwątpieniu: W człowieku współistnieją wiara i zwątpienie. Zwątpieniu trzeba się przyjrzeć, bo czasami okazuje się drogą do oczyszczenia wiary. Św. Tomasz autentycznie nie wierzył, ale został, a Jezus się do niego specjalnie pofatygował.

Recepta na szczęście: Jakiego szczęścia człowiek pragnie? Warto sobie sprecyzować, że niektóre rzeczy nie wypełnią tego pragnienia. Szczęście, to być człowiekiem, który może spokojnie patrzeć w przeszłość ze świadomością, że nie zrobił nikomu żadnej krzywdy. Wypadałoby powiedzieć, że miłość to szczęście. Ale za dużo rzeczy bierzemy za miłość. To musi być coś, co jest trwałe. Nie ma takiego szczęścia na trzy dni czy na dwa tygodnie czy na miesiąc wakacji, bo to, to nie jest szczęście tylko fajne wakacje. Potrzebujemy tego, by ktoś przyjął naszą miłość i z ufnością nam zawierzył swoją. Ale nie ma recepty na to, by człowiek przeszedł życie bez cierpienia. Ty też człowieku przejdziesz swoją drogę krzyżową.

Gdy wybiła druga dostał bukiet kwiatów i obrazek z Jarosławiem. Podpisywał książki, pozował do zdjęć. Adam Boniecki wrócił do siebie, do Warszawy, ale zostawił kiełkujące ziarenka w głowach wielu. Gdy pewne ścieżki już raz się zejdą, to następne spotkanie jest tylko kwestią czasu. Tego tykającego cicho zegarka z białą tarczą na czarnym pasku.

A konwaliami pachnie teraz w całym pokoju.

W.M.

{gallery}2015_05_20_LO{/gallery}